ŚWIT – NGWE SAUNG – RYBACY PRZYBRZEGOWI
(13 kwietnia 2011 r.)
"Z dzieciństwa pamiętam plażę przy jeziorze z lat 50. na prowincji naszego kraju, gdzie się wychowałem. Kobiety w tygodniu urządzały sobie tam publiczne pranie brudów. Suszyły prześcieradła na trawie, wielokrotnie mocząc je, by uzyskać głębię bieli przy pomocy słońca. Proszku do prania to chyba nie było. Dzieciaki biegały często na golasa i nikogo to nie oburzało. Nawet wartości. Okładanie się piaskiem po szyję też jakoś złych skojarzeń nie przywoływało. Z sitowia robiliśmy sobie czapki a z tataraku... na liściach tataraku graliśmy. No, wydawaliśmy dźwięki. W niedzielę, po mszy cała lokalna ludność pędziła do łazienek. Do wód w prowincjonalnym anturażu. Czym kto miał pędził. Rower był wielką wartością. Zegarek był podstawowym prezentem komunijnym. Rower chyba dopiero w latach 90. Kto miał wówczas rower, że o samochodzie Warszawa nie wspomnę to był prze...gość."